Tydzień na Phuket – co warto zobaczyć?

napisane przez Natalia Kaliska

Pobyt na Phuket, największej wyspie należącej do Tajlandii, to zdecydowanie najprzyjemniejsza część mojej wycieczki do tego kraju. Lekko zmęczeni po Bangkok’ owym zgiełku wreszcie mieliśmy szansę na chwilę relaksu i odpoczynku. Czy wyspa spełniła moje oczekiwania? Co warto zobaczyć na Phuket? Zapraszam do mojego przewodnika.

Nie taki wybór plaży prosty jak go malują.

Długo myśleliśmy nad wyborem miejsca noclegów na Phuket. Warunkiem oczywistym była bliska odległość od jednej z najładniejszych plaż. Karon beach, Kata, Bang Tao, Surin, Kamala – czytaliśmy o nich i czytaliśmy. Wybór był bardzo ciężki, bo o każdej udało nam się znaleźć za równo fantastyczne opinie jak i te gorsze. Na niektórych zdjęciach plaże wyglądały prawdziwie rajsko, a na innych mocno przeciętnie. W końcu, z myślą, że i tak będziemy podróżować po wyspie, zdecydowaliśmy się na wybór jednej z najsłynniejszych plaż – Patong. Przekonały nas opinie, instagramowe relacje turystów, a także polecenia z pierwszej ręki od znajomych.

Hotel, w którym zdecydowaliśmy się zatrzymać to MAI House Patong Hill– z całego serca polecam. Hotel kosztował nas ok. 400 zł za noc, za pokój dwuosobowy, ze śniadaniem. Co prawda, jego położenie nie jest idealne – usytuowany jest na wzgórzu, parę kilometrów od plaży, jednak nie stanowiło to żadnego problemu. Co godzinę kursował bezpłatny bus, który woził gości w jedną i drugą stronę do różnych lokalizacji. Tak więc, 5 minut i byliśmy plaży! Co również zasługuje na podziw to klimatyczne, przestronne pokoje. Muszę przyznać, że warunki były o niebo lepsze niż w słynnym Lebua w Bangkoku (więcej o Lebua at State Tower znajdziesz >>> tutaj) i co najważniejsze – na balkonie do naszej dyspozycji była wielka wanna z hydromasażem. Ah, gorący wieczór na Phuket, w Twojej dłoni sushi z supermarketu za grosze, zimne piwko Singha, jacuzzi i duuuużo piany – czego chcieć więcej?

Kolejny aspekt godny podziwu w hotelu to przepyszne śniadania: najlepsza kawa mrożona na specjalne życzenie, szef kuchni przyrządzający na świeżo jajka w wybranym stylu, bogaty wybór pieczywa, słodkich bułek, słoiczków z jogurcikami, sałatkami owocowymi i innymi bajerami, ale także zupy, makarony i mięsa – wszystko czego dusza (i brzuszek) zapragnie. Na dodatek – ten wyjątkowy bar na dachu hotelu, z widokiem na całe miasto i pięknymi zachodami. Mega polecam!

Po przyjeździe do hotelu rzuciliśmy się od razu w kierunku morza aby wreszcie zobaczyć na oczy tę słynną rajską plażę! Niestety widok szczególnie nas nie zachwycił. Oczywiście, było pięknie, ale niestety nie tak pięknie jak obiecywano nam w przewodnikach… Nie ma co się jednak załamywać. I tak mamy zamiar wypożyczyć skuter i zwiedzać okolicę – pomyśleliśmy. I tak też zrobiliśmy.

Rozpędzeni (skuterem) prosto w stronę słońca.

Za wynajem skutera zapłaciliśmy 500฿ za 2 doby, czyli około 60 zł! Taniocha, co? I miało być tak pięknie, tak romantycznie. Tylko my, piękne wybrzeża, rajskie dróżki otoczone palmami i wiatr we włosach. Nic bardziej mylnego! Jak już wspomniałam w moim wpisie o Bangkoku, Tajowie jeżdżą jak szaleńcy. Zasady ruchu drogowego tam po prostu nie istnieją! Kto pierwszy ten lepszy, wszyscy trąbią, pchają się i krzyczą. Oczywiście, była to na swój sposób super przygoda i przyjemność, ale głównie solidna dawka adrenaliny! Na początek zaplanowaliśmy przejażdżki na dwie plaże – Freedom Beach oraz Kata Beach. Chcieliśmy również pojechać na własną rękę do Starego Miasta oraz do Sanktuarium Słoni (wpis o tej wycieczce już niedługo!), ale osobiście uznałam, że każda podróż dłuższa niż 15/20 minut tym skuterem to już stres jakiego nie zniosę! Ale wracając do plaż… Najpierw zajechaliśmy na Freedom Beach. Tę plażę znałam wcześniej z katalogów, pocztówek i przepięknych zdjęć i relacji z Instagrama – byłam bardzo podekscytowana na ten dzień. Wreszcie udało się przybyć na miejsce (albo może PRAWIE na miejsce). Okazało się, że skuter trzeba zostawić na wzgórzu, a do samej plaży dotrzeć można pieszo mnóstwem stromych schodów i polnych dróg. Na dół schodziło się nawet przyjemnie – wchodziło z powrotem jednak fatalnie! Podobno istnieje możliwość przypłynięcia z plaży na plażę tzw. longboat’em, czyli tą typową kolorową tratwą z tajskich pocztówek – jeżeli nie lubisz takich wędrówek to być może ta opcja zainteresuje Cię bardziej. Droga jednak była na swój sposób przyjemna. Im niżej schodziliśmy, tym więcej pięknych widoków wyłaniało się dla nas zza drzew. Już będąc na górze wiedziałam, że na tej miejscówce się nie zawiodę. I tak też było – ku naszym oczom ukazał się biały piasek i soczysta turkusowa woda. Pech chciał, że akurat tego dnia były spore chmury, co na pewno pogorszało widoczność. Wyobrażam sobie jednak jak pięknie musi tam być gdy niebo jest czyste a słońce odbija się w tafli wody i sprawia, że jej kolor jest jeszcze bardziej nasycony. Warto wspomieć, że na tej plaży nie ma leżaków. Rozłożyliśmy więc ręczniki i w końcu zaznaliśmy wyczekiwanego relaksu. Było pięknie!

Kolejną plażą, którą odwiedziliśmy była Kata Beach. Ta szczerze powiedziawszy, nie zachwyciła równie mocno (wysoka poprzeczka!), ale dalej na tyle silnie aby zarezerwować sobie leżaczek (100฿ za godzinę), poopalać się i popluskać w wodzie.

Wycieczka w cenie drinka?

Prawdziwą kwintensencją pobytu na Phuket był jednak ostatni dzień i wycieczka na wyspy Phi Phi, najpopularniejsze wyspy w Tajlandii. Osobiście byłam nimi oczarowana. Ale po kolei o naszej wycieczce… Kupiliśmy ją w przypadkowej budce na jednej z uliczke w Patong. Było ich mnóstwo. W każdej takie same oferty, ale różne ceny. Kiedy jednak wspomnisz, że u koleżanki obok możesz kupić taniej, Pani przed Tobą od razu zaniża również i swoją cenę. My za całodniową wycieczkę zapłaciliśmy 1500฿, za osobę czyli ok. 180 zł. Zabawne – tyle samo  wydaliśmy za jednego drinka w Sky Bar w Bangkoku (więcej o Sky Bar przeczytasz >>> tutaj). Transport mieliśmy spod samego hotelu. Busik zawiózł nas do portu a tam wsiedliśmy w motorówkę. Miejsce zajęliśmy w środku, na samym końcu, przy silniku i to był najlepszy wybór! Zbawienny cień i prywatny widok w pierwszym rzędzie na wszystko co mijaliśmy. Pierwszym przystankiem było Pileh Lagoon – zdecydowanie NAJPIĘKNIEJSZY WIDOK JAKI ZASTAŁAM W TAJLANDII. Tak turkusowej, tak krystalicznie przejrzystej i tak zachwycającej wody nie widziałam jak żyję i nie wiem czy kiedykolwiek zobaczę piękniejszą. A wokół wszędzie potężne, zapierające dech w piersiach skały. Coś niesamowitego! I co najlepsze – mieliśmy szansę opuścić motorówkę i wskoczyć do wody! Dostaliśmy również sprzęt do snorkelingu. To z pewnością będzie jedno z moich piękniejszych wspomnień.

Uwaga – groźna małpa!

Kolejnym przystankiem była Monkey Beach, czyli jak nazwa wskazuje plaża, którą zamieszkują małpy (właściwie to raczej nazwałabym to małym zakątkiem aniżeli plażą). Niestety ku naszemu rozczarowaniu wcale nie wyglądało to jak na zdjęciach, które wyskakują w Google Grafika po wyszukaniu tej frazy. Udało nam się zobaczyć tylko jedną małpkę i to dość w oddali, zajadającą radośnie banana. Być może jednak wyszło to nam na dobre! Małpy podobno bywają dość złośliwe, czasem wręcz agresywne. Kradną rzeczy z plecaka, zaczepiają się we włosy i potrafią nawet groźnie zaatakować! Nawet przyjemnie było je więc oglądać z bezpiecznej odległości. Cały teren pokryty był też piękną, egzotyczną roślinnością i masywnymi drzewami. Robi wrażenie!

Następnym punktem wycieczki była wyspa Phi Phi Don. Po drodze minęliśmy jednak jeszcze tzw. Viking Cave, Jaskinię Wikingów. Z oddali ciężko było cokolwiek dostrzec, ale legenda głosi, że kilkaset lat temu jaskinia posłużyła jako schronienie dla wikingów przed groźnym monsunem, a na ścianach widoczne są ich malunki!

Para, para, paradise…

W końcu dopłynęliśmy do wyspy, która również zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Spacerując po Phi Phi Don zaczęłam żałować, że to nie tutaj postanowiliśmy zaplanować nasze 6 noclegów. Klimatyczne knajpki, wszędzie piękne palmy, kwiaty, dekoracje, a woda i piasek najpiękniejsze ze wszystkich, które udało mi się zobaczyć w Tajlandii (oprócz Laguny Pileh oczywiście!). Niestety zajechaliśmy tam jedynie na lunch oraz chwilę czasu wolnego. Zdążyłam jedynie przejść się malowniczymi uliczkami i już trzeba było wracać na pokład. Jeżeli będziesz miał więcej czasu to koniecznie wejdź na punkt widokowy Koh Phi Phi, jedno z najczęściej fotografowanych miejsc przez turystów. Cała wyspa jest przepiękna i na pewno będę do niej wraca!

Ostatnim przystankiem była Khai Island. Po całym dniu niesamowitych wrażeń myślałam, że już nic mnie nie zaskoczy, ale wyspa Khai okazała się być idealnym zakończeniem wycieczki. Biały piasek, krystaliczna woda i co najważniejsze – bardzo mało ludzi. Wysepka jest bardzo malutka, a za wstęp pobierana jest nawet symboliczna opłata. Widok jednak naprawdę zachwyca.

Wisienki na torcie.

Co jeszcze zachęciło mnie na Phuket? Oczywiście coś czego nie mogłabym pominąć – street food i to nawet pyszniejszy i tańszy niż w Bangkoku. Przepyszne mięsa z grilla, krewetki w tempurze, no i te owocowe shake’i – codziennie kosztowałam innego smaku. Moim faworytem została jednak marakuja, mniam!

Żałuję też, że tak późno zdecydowałam się na masaż tajski. Super doświadczenie! Panie co prawda nie mają litości i uciskają z całej siły a Tobie zdarza się nawet krzyknąć z bólu, ale ma to swój urok i redukuje napięcie z ciała naprawdę efektywnie! Gdybym mogła cofnąć czas to na pewno znalazłabym go na różne formy tego masażu – wyobrażam sobie, że świetny może też być masaż stóp lub głowy. A ceny oczywiście śmieszne – za 1,5 godzinny masaż całego ciała z olejkami i innymi bajerami zapłaciłam jedyne 350฿,  czyli ok. 40 zł.

Jeżeli natomiast lubisz się rozerwać i poimprezować albo po prostu zaczerpnąć kultury i zobaczyć jak bawią się Tajowie to koniecznie wybierz się na Bangla Street. Mężczyźni, którzy wyglądają jak kobiety, kobiety, które wyglądają jak mężczyźni – ciężko się połapać! Striptizerki na każdym rogu, klub na klubie, każdy kolejny jeszcze głośniejszy. Wszyscy wyglądający jak na ostrych narkotykach – jest ciekawie! A w każdej knajpie do kupienia gaz rozweselający (próbowałam, ale szczerze mówiąc nie poczułam żadnego efektu, może to więc tylko sposób na kasę?) oraz  tzw. bucket’y czyli wieeeelkie drinki w wiadrach (to już było fajne!).

No i oczywiście nie sposób pominąć wizyty w Sanktuarium Słoni, ale o tym już w następnym wpisie (>>> TUTAJ)

Podsumowując…

Czy Phuket zachwyciło? Czy te plaże rzeczywiście wyglądają tak rajsko jak na pocztówkach? Szczerze powiedziawszy… ogółem rzecz biorąc spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego, ale niektóre miejsca to były prawdziwe perełki. Następnym razem jednak na pewno zdecydowałabym się na pobyt na Phi Phi, aniżeli Phuket. Coś mnie w tych wyspach urzekło i czuję, że jeszcze tam wrócę!

A Ciebie co urzekło najbardziej? Która atrakcja wydaje się być najbardziej wartościowa? A może również miałeś okazję zwiedzić Phuket? Daj koniecznie znać i wymieńmy się wspomnieniami! 🙂

PRZECZYTAJ TAKŻE

1 komentarz

Patrycja 7 grudnia 2020 - 20:00

Piękne zdjęcia, Natalia! 😍😍😍
Zazdroszczę bardzo, niesamowicie miło oglądać i czytać Twoją relację – szczególnie teraz, gdy jedyne co oglądam to cztery ściany 😏

Zostaw komentarz