„ONE NIGHT IN BANGKOK AND THE WORLD”S YOUR OYSTER” (ang. Jedna noc w Bangkoku i świat stoi otworem), śpiewał Murray Head. Czy miał rację? Czy Bangkok rzeczywiście jest tak spektakularny jak ukazują go w filmach? Oto szczera recenzja na temat miejsca, które zawsze marzyłam odwiedzić. Czy spełniło moje oczekiwania? Odpowiedzi znajdziesz poniżej!
Wycieczkę do Tajlandii planowałam długi czas. Odkładałam, czekałam, rozmyślałam, aż w końcu zaczęłam działać! Z około 4 -miesięcznym wyprzedzeniem kupiliśmy bilety do Bangkoku i wtedy dopiero do mnie dotarło, że to się dzieje naprawdę! Niestety los tak chciał, że chwilę przed naszym wylotem na świecie wybuchła pandemia koronawirusa. Wylot mieliśmy planowany na 28 lutego, koszty zakwaterowania już opłacone i długo zastanawialiśmy się jakie wyjście będzie najrozsądniejsze. W końcu zdecydowaliśmy się lecieć i bardzo się z tego powodu cieszę! Na Bangkok mieliśmy zaplanowane 3 pełne dni (oraz 4 dzień pod koniec wyjazdu).
Zatrzymaliśmy się w hotelu Lebua at State Tower, trzecim najwyższym budynku w Tajlandii, słynnym z filmu Kac Vegas w Bangkoku, z boskim odkrytym Sky Bar’em na 67. piętrze. Widok na całe miasto można podziwiać również z innych hotelowych restauracji i pokojowych balkoników. Byliśmy zachwyceni stosunkowo niską ceną za nocleg w takim hotelu – 500 zł za dobę ze śniadaniem w 2-osobowym apartamencie. Oczywiście, że nie jest to cena najniższa, ale powiedzmy sobie szczerze – niektóre polskie hotele życzą sobie nawet więcej za taki pobyt a tutaj centrum Bangkoku, magiczne widoki, obsługa traktująca Cię jak milionera. Kurczę, raz się żyje! Muszę niestety przyznać, że byliśmy zawiedzeni standardem samego pokoju. Uwaga, ważna przestroga. Okazuje się, że kompleks Lebua składa się z dwóch oddzielnych części:
Lebua Tower Club (pokoje na piętrach 51-59, nowocześniej wyposażone) oraz Lebua at State Tower (pokoje położone niżej o równie niższym standardzie – nasz nieświadomy wybór). Widok oczywiście i tak był piękny a pokój czysty i bardzo przestronny (poza sypialnią zawierał oddzielny duży pokój z kuchnią, sofami i stołem), ale zdecydowanie polecam dowiedzieć się ile wynosi ewentualna dopłata do wyższego standardu. Z tego co pamiętam była nieduża, jednak po uświadomieniu sobie jak mało czasu spędzamy w pokoju zdecydowaliśmy się go już nie zmieniać. Z pobytu w hotelu najbardziej wspominam dwie rzeczy: najpyszniejsze śniadania na świecie oraz wizytę w Sky Bar. Śniadania to było naprawdę mistrzostwo: od kucharza robiącego na świeżo jajka w dowolnym stylu, przez Panią przygotowującą wielkie naleśniki, po prawdziwe wytrwane dania i zupy, jak miso, pierożki dim sum, pad thai, dania z ryżem i mięsa w przeróżnych sosach. W życiu bym się takich potraw nie spodziewała na śniadaniu. Coś cudownego, prawdziwa biesiada. Jeżeli chodzi o Sky Bar, byłam niesamowicie podekscytowana na wieczór przy drinku z widokiem na oświetlony Bangkok. Niestety, nie wyszło tak jak się spodziewaliśmy. Po pierwsze, zanim dotarliśmy do Sky Baru (od początku zaznaczyliśmy, że tam zmierzamy), obsługa zaczęła oprowadzać nas po wszystkich barach znajdujących się na niższych piętrach. Czyżbyśmy nie wyglądali na gości godnych wizyty w najsłynniejszym barze? Od razu podkreślę, że wyglądaliśmy wyjątkowo elegancko i ekskluzywnie (być może nie wystarczająco?). W końcu, udało nam się dotrzeć na najwyższe piętro. Radość wielka ogarniała nasze serca, lekko jednak opadła gdy zobaczyliśmy ceny drinków w menu. Spodziewaliśmy się, że będą bardzo wysokie – niestety najtańszy drink, który udało się wybrać kosztował nas ok. 150 zł. I wcale nie był to najpyszniejszy trunek jaki kiedykolwiek miałam w ustach, rzekłabym wręcz, że był mocno przeciętny (zdjęcie widoczne poniżej). No okej… Mamy już te drinki, no to miło byłoby sobie usiąść przy stoliku z widokiem, nie? Ale jak się okazało miejsca siedzące były przeznaczone jedynie dla osób zamawiających jedzenie. Hmm.. no to w takim razie może jakieś zdjęcie z panoramą miasta? Niestety wiatr wiał niesamowicie mocno, musieliśmy praktycznie krzyczeć do siebie podczas rozmowy, a ludzi dziki tłum. Dobra, w końcu mamy nasza miejscówkę przy barierce. Nie ma czasu na nostalgiczne wpatrywanie się w miasto, kolejni ludzie czekają tuż za nami! No to szybkie zdjęcie – oh gdyby tylko było to takie proste. Wiatr wiał tak mocno, że ledwo dawaliśmy radę patrzeć w obiektyw, nie wspominając nawet o moich włosach, maksymalnie już napuszonych i miotających się na wszystkie strony. Nie było nawet szans zrobić atrakcyjnego i ostrego zdjęcia. Postaliśmy więc kawałek dalej, wypiliśmy drinki i już dość zirytowani całą sytuacją udaliśmy się do pokoju. Podsumowując nasza wizytę w Sky Bar: widok przepiękny, ale komfort podziwiania widoku fatalny. No i najważniejsze – wszystkim kobietom polecam związać mocno włosy na ten wieczór!
Z kolei hotel, w którym zatrzymaliśmy się pod koniec wycieczki, przed powrotem do Polski nazywał się Amara Bangkok Hotel. Tam za noc płaciliśmy już taniej – ok. 350 zł. Bardzo zależało nam na noclegu w tym miejscu ze względu na basen typu infinity pool na dachu. Pływać sobie podziwiając panoramę Bangkoku – coś pięknego. Co więcej, do hotelu dotarliśmy z samego rana i mieliśmy wspaniała okazję podziwiać z dachu wschód słońca. Tak wcześnie na basenie nie było jeszcze nikogo więc mieliśmy całą przestrzeń dla siebie. Sam hotel również gorąco polecam. Powiedziałabym nawet, że standard pokoju był o dziwo wyższy niż w Lebua, widok z okna równie przyjemny, a śniadanie pyszne. Hotel oferuje również pokoje na najwyższych piętrach, z przeszkloną łazienką i wanną z widokiem na miasto. Postanowiliśmy jednak przyoszczędzić i z resztą słusznie – pół dnia spędziliśmy nad basenem, podziwiając zarówno wschód, jak i zachód. To była prawdziwa wisienka na torcie tego wyjazdu!
Ale nie samymi hotelami człowiek żyje! Przyszedł oczywiście również czas na zwiedzanie słynnych świątyni. Pierwsza świątynia, którą zwiedziliśmy to Wat Phra Kaew, znajdująca się w starej Dzielnicy Królewskiej, której największymi skarbami są Wielki Pałac i posąg szmaragdowego Buddy. Następnie przeszliśmy do Wat Pho, gdzie znajduje się słynny gigantyczny posąg Leżącego Buddy. Posąg przedstawia Buddę wchodzącego w stan Nirvany. Jest cały pokryty złotem, mierzy prawie 50 metrów długości i 15 metrów wysokości. Robi ogromne wrażenie! Kolejną świątynią, do której się udaliśmy była Wat Arun, zwana Świątynią Świtu. Wat Arun znajduje się po drugiej stronie rzeki i dostać się tam można jedynie tramwajem wodnym. Słynie z przepięknych widoków podczas zachodu słońca, ale my niestety zwiedzaliśmy w południe. Ostatnim przystankiem była Wat Saket, tak zwana Święta Góra, z której szczytu można podziwiać panoramę miasta. Znajduje się ona na wzgórzu i aby dostać się na górę musieliśmy wspiąć się po ponad 300 schodach. Widok jednak warty wysiłku. Jakie ogólne wrażenie zrobiły na mnie świątynie? Na pewno wrażenie ogromne. Jednakże, szczerze mówiąc zwiedzając je w biegu, w niesamowitym skwarze, cała spocona i zmęczona nie byłam maksymalnie wniebowzięta. Teraz jednak z perspektywy czasu doceniam tę wycieczkę jeszcze bardziej i zdecydowanie uważam to za coś co każdy powinien chociaż raz w życiu ujrzeć na własne oczy.
Ale jaki tak naprawdę jest prawdziwy Bangkok? Niestety, że nie cały jest tak kolorowy i bogaty. Prawdziwy Bangkok to niestety tłum, brud i bieda. Wybierając się do Tajlandii byłam świadoma, że tak wygląda tam życie, ale szczerze powiedziawszy to co zobaczyłam w Bangkoku przytłoczyło mnie bardziej niż się spodziewałam. Na każdym kroku bezdomni: samotne matki z dziećmi, których łóżko to kawałek kartonu gdzieś na środku ulicy, żebrujący biedacy, zapuszczone, zaniedbane dzieciaki. Przepisy drogowe – nie istnieją. Każdy jeździ jak chce, wszędzie się wpycha, trąbi na kogo popadnie i nie zwraca najmniejszej uwagi na pieszych. Niestety na moich oczach został potrącony człowiek przechodzący przez pasy. Słyszę huk, odwracam się i widzę młodego mężczyznę leżącego na środku ulicy, kompletnie nieprzytomnego. Później zabrała go karetka i do dziś niestety nie wiem czy udało mu się przeżyć wypadek. To zdarzenie mocno zapadło w mojej pamięci i od tego czasu Bangkok nie był dla mnie już tak kolorowy – zrozumiałam, że jest tam po prostu niebezpiecznie. Ponadto, ciągłe krzyki, wszędzie hałas, wszędzie rumor i człowiek na człowieku, nieprzyjemne zapachy na każdym rogu oraz to co osobiście działało mi najbardziej na nerwy – ciągłe zaczepki. W centrum Bangkoku niemożliwe jest przejść chociażby 3 metry bez kogoś krzyczącego za Tobą „TUK TUK?”, „TAXI?” czy „brother, where are you from?” (pytanie oczywiście nie bezinteresowne). Wielkim plusem jednak był street food. Na każdym rogu pad thai za 5-10 zł, pyszne mięsa z grilla, owoce morza i inne cuda. I sushi z supermarketów! Tanie jak cholera i lepsze niż w niejednej polskiej restauracji. Na pewno to wszystko (prawie wszystko) ma swój urok i na pewno jest to zderzenie z zupełnie inną kulturą i inną rzeczywistością niż nasza. Takie podróże kształcą i warto doświadczyć czegoś takiego, ale na chwilę obecną jestem w stanie stwierdzić, że osobiście nie dałabym rady mieszkać w takim miejscu na stałe lub chociażby tymczasowo. Wręcz nie korci mnie nawet aby tam w najbliższym czasie wrócić. Jestem jednak pewna, że masa osób byłaby zachwycona i ja również zdecydowanie nie żałuję tej wycieczki.
Dla wszystkich chętnych na taką podróż, w następnym wpisie podzielę się szczegółowo moim planem zwiedzania i opiszę resztę atrakcji, na które zabrakło miejsca tutaj. A Wy? Też marzycie o wycieczce do Bangkoku? A może to już za Wami? Z chęcią poczytam o Waszych wrażeniach!
4 komentarze
Wow super wycieczka! Jak oglądam te wszystkie zdjęcia to już bym chciała zamawiać bilet 😀 Też odstrasza mnie trochę ta druga strona Bangkoku, wolałabym chyba wybrać się w równie piękne, ale bezpieczniejsze miejsce. Czekam na recenzje hoteli z przyszłych wycieczek 🙂
Weronika, najciężej zebrać się na ten pierwszy krok – kupno biletu. Potem już z górki! Każdemu życzę takiej podróży i pomimo wszystko gorąco polecam 🙂
Zdjęcia i Twój opis zdecydowanie zachęcają do wyjazdu ;). Jako urodzona panikara w pierwszej kolejności wybiorę spokojniejsze miejsca, ale do Bangkoku tez z pewnością zawitam – Infinity pool mnie przekonał!
Patrycja, jasne – wszystko w swoim czasie! 🙂